Świat się zatrzymał. Ziemia kręci się dalej, ale nasze codzienne życie stanęło w miejscu. Nie wiem ile takich sytuacji przeżyjemy w naszym życiu, ale coś mi mówi, że nie będzie ich wiele.

Nie jest to kolejny tekst o epidemii. Nie jest to analiza obecnej sytuacji na świecie. Jest to refleksja po ponad tygodniu spędzonym w nowej, tymczasowej rzeczywistości, w której przyszło nam żyć. Refleksja, którą być może warto się podzielić.

Widzicie, każdy człowiek w swoim życiu przemierza jakąś drogę. Dla każdego z nas jej pierwszy etap zaczyna się w losowym miejscu. Na początku przemierzamy go na czyichś barkach. Później schodzimy na ziemię i prowadzeni jesteśmy przez czyjąś dłoń. Następnie oświetla się nam jedynie drogę, która widnieje przed nami. W końcu mówi się nam, że najwyższy czas wybierać kierunek i podążyć dalej samemu. Dopiero wówczas tak naprawdę zdajemy sobie sprawę z tego, że znajdujemy się na drodze. I że właśnie skończył się jej pierwszy etap.

Koniec tego pierwszego etapu to jeden z niewielu momentów w naszym życiu, kiedy mamy szansę mniej lub bardziej świadomie, ze spokojem, i dobrowolnie, wybrać własną ścieżkę, którą będziemy podążać w życiu. Kiedy już się na niej znajdziemy, zostajemy powoli wciągani w wir życia codziennego. Będąc w tym wirze bardzo rzadko zatrzymujemy się, aby zastanowić się nad tym skąd idziemy i dokąd zmierzamy. Często nie ma czasu na jakąś przerwę, odpoczynek. Jest to wir, który z własnej woli nigdy się nie zatrzymuje, ani którego samemu, własnymi siłami, zatrzymać nie sposób. Jednak świat jest nieprzewidywalny.  Czasami płata człowiekowi figle. Ostatnio na przykład zdecydował, że potrzebujemy wziąć time-out.

In a situation we all have found ourselves these days,

W sytuacji, w której znaleźliśmy się dzisiaj, chcąc nie chcąc, musimy się zatrzymać. Warto wykorzystać ten moment na to, aby rozejrzeć się dookoła i spojrzeć na swoją życiową drogę z nieco dalszej perspektywy – w obu kierunkach. I podjąć kilka refleksji.

Warto przede wszystkim spojrzeć za siebie. Pomyśleć o tym, gdzie się zaczynało. O tym, jak długą drogę przeszło. Spojrzeć, gdzie się stoi dziś. Jakie cele udało się już zrealizować. Zatrzymać się. Powiedzieć sobie: dobra robota. Spisałeś się. Zaszedłeś tak daleko. Docenić swój trud. Wyrazić wdzięczność.

Następnie spojrzeć w przyszłość i zdecydować – świadomie i na spokojnie, być może dopiero po raz drugi (a może nawet i pierwszy) w całym swoim dotychczasowym życiu: dokąd chcę iść dalej? Którędy? Jakie cele wyznaczyć? Co osiągnąć? Bo w końcu w życiu, jak i w sporcie, zawsze musimy mieć jakiś cel. Jednak to nie cel jest najważniejszy – on nam przede wszystkim nadaje kierunek. Warto siebie zapytać: jaką drogę do jego realizacji obrać? Bo to ona jest najważniejsza. Droga oraz wszystko to, czego na niej doświadczamy. Ludzie, których na niej spotykamy. Miejsca, które odwiedzamy. Przeżycia, które tylko na niej są możliwe. Cel – to tylko wisienka na torcie.

Obecna sytuacja nie jest lekka. Dla wielu z nas oznacza niepewne jutro. Jim Carrey zwykł mawiać, że życie nie przydarza się nam, ale dzieje się dla nas. Powiedział też, że pomimo, że często to powtarza, to tak naprawdę nie wie czy faktycznie tak jest. Powiedział, że on sam jedynie dokonuje świadomego wyboru, aby postrzegać wyzwania jako coś korzystnego. Tak, aby mógł sobie z nimi poradzić w jak najbardziej produktywny sposób.

A skoro już mowa o Jimie Carrey’u – pewnego razu opowiedział on historię swojego ojca, którą warto tu przytoczyć. Być może nawet już ją kiedyś słyszeliście.

Otóż mówił on, że jego ojciec miał potencjał, aby zostać świetnym komikiem, jednak nigdy nie wierzył, że jest to dla niego realne do zrealizowania. Ojciec Jima dokonał więc w swoim życiu zachowawczego wyboru. Zamiast bycia komikiem wybrał bezpieczną pracę jako księgowy. I kiedy Jim miał 12 lat, jego ojciec został zwolniony z owej bezpiecznej pracy. Wówczas rodzina Jima musiała zrobić wszystko co mogła, żeby przeżyć. Podsumował on tę historię słowami:

"Tak wielu z nas obiera swoje drogi kierując się strachem kryjącym się za praktycznym podejściem do życia. To, czego chcemy naprawdę, wydaje się niemożliwe do osiągnięcia i niedorzeczne, aby tego oczekiwać, więc nigdy nawet nie prosimy o to Wszechświata."

Następnie dodał, że spośród wielu wspaniałych rzeczy, których nauczył się od swojego ojca, jedną było to, że skoro możemy odnieść porażkę w życiu robiąc coś, czego nie chcemy - równie dobrze możemy zaryzykować i spróbować robić to, co faktycznie kochamy.

Dlaczego w ogóle o tym piszę? - możecie zapytać. Otóż dlatego, że my właśnie tak robimy - zarówno w Roadzie, jak i na naszych prywatnych życiowych ścieżkach. Wybraliśmy swoją drogę już dawno temu. Jest nią sport. I czasem po prostu potrzebujemy sami sobie przypominać o tym, że choć nie zawsze jest na niej lekko, to jednak zawsze warto nią podążać.

Nie znaczy to, że wiemy dokładnie którędy ona będzie prowadzić. Wierzymy jedynie w to, że tak jak mówił Jim, chodzi tylko o to, żeby poinformować Wszechświat o tym, czego się chce i pracować na to, nie zastanawiając się jednocześnie jak dokładnie się to stanie. Naszym zadaniem nie jest wymyślenie drogi, jaką to ma się dla nas potoczyć, a jedynie otworzenie swoich głów, żeby gdy drzwi w prawdziwym życiu się otworzą – po prostu przez nie przejść.

Bo, widzicie, sport jest, i zawsze był, drogą ciężkiej pracy, wyrzeczeń i wyzwań. Ale jest to też droga marzeń, wielu wspaniałych podróży, doświadczeń i - przede wszystkim - ludzi. A to tak naprawdę jedyne rzeczy, które w życiu naprawdę się liczą.